top of page

Pierwsze własne mieszkanie

W zasadzie dużo się zmieniło jeśli chodzi o finansowanie swojego pierwszego mieszkania. Ale emocje i radość w latach 1975 wzwyż zawsze były i będą podobne. W PRLu czekanie na mieszkanie spółdzielcze graniczyło z cudem, jeśli nie było się jakimś wpływowym działaczem, nie miało cioci, wujka, matki lub ojca chrzestnego, albo nie zrobiło się czegoś, co zachwyciło komisję, która mogła trenować swoją samoocenę.

Szarość, beton, minimalizm, ale i doskonałe projekty, by np. na 45 m2 zmieścić 3-4 osobową rodzinę z małymi dziećmi. Dziś 45m2 to zwykła kawalerka, a wtedy można było mieć aż 3 pokoiki z osobną kuchnią, osobną toaletą i osobną łazienką. No po prostu luksus.


W końcu się udało! Nic nie przeszkadzało, ani tapety we wzory jak z grobowca, ani ściany, które nagle okazały się pomieszane z jakimś piachem, ani to, że wieszając szafki kuchenne przebiliśmy się do sąsiada. Ten od razu się przedstawił, wypił małą pięćdziesiątkę, by w razie czego mieć możliwość zostawienia na chwilę swoich dzieci, bo akurat zmiany w pracy się nie zgrały.

Wiadomo, o parkingach wtedy nikt nie myślał, ale perspektywa placu zabaw pod oknem, by mieć dzieci na oku? Jak tu nie być szczęśliwym. Dlatego sąsiedzi się poznawali, nie unikali kontaktu, bo realne korzyści były znaczące. Przecież pierwsze co, to trzeba było wziąć się za naprawianie usterek - budowano bowiem szybko i oszczędnie. Trzeba było również uwzględnić kolejki za sprzętem AGD, meblami i rozkminić logistykę upchnięcia tego sprzętu na małej powierzchni.


Nikomu nie przychodziło do głowy czepiać się, że ktoś wierci, że zostawia wózek na klatce, że korzysta z pralni. Bywało, że jedna Frania służyła wszystkim w klatce i nikt nie pomyślał o tym, żeby zgarnąć parę groszy za eksploatację. Czasami ktoś, kto nie miał dzieci palnął mimochodem, że "ta z parteru trochę przesadza, bo od 5 rano już wiesza pieluchy przed domem, a ja nie mam możliwości wysuszyć swojej pościeli". No, ale zawsze smerfy marudy się uaktywniają, jak coś nie idzie po ich myśli. Te szarości na blokach trzeba było jakość upiększyć, więc mieszkańcy zaczęli sadzić rośliny i tak zostało do dziś :)

Hitem stały się wystane nocami meblościanki, które zajmowały pół pokoju stołowego, czyli takiego wielofunkcyjnego, w którym wszyscy jakoś się mogli pomieścić i nikomu nie było ciasno. Te dywany na styl turecki, bluszcze, paprocie i oczywiście sprężyste fikusy i monstery - przeniesione później do szkół na korytarze.


Każdy czuł się częścią osiedla, miał chęci a zmęczenie po pracy nie było żadną wymówką.

Chyba na to dziedzictwo trzeba dziś spojrzeć racjonalnie.

Może macie Państwo jakieś zdjęcia z tego okresu? Chętnie zobaczymy :)



167 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Opmerkingen


Post: Blog2_Post
bottom of page